sobota, 21 września 2013

Projekt 1. Primavera

Wstęp do Primavery






Kończąc temat Primavery

To by było na tyle, jeśli chodzi o Primaverę. Jakieś szczególne wrażenia?
Ogólnie w Primaverze wybija się specyficzny humor, wiem. W założeniu miała być lekką komedyjką. Szczerze mówiąc, nie jestem pewna czy udałoby mi się odtworzyć ten styl. Znalazłem datę ostatniego pliku: rozpoczęty rozdział szósty, którego jednak nijak nie udało mi się pociągnąć, ostatnio modyfikowany był na moim komputerze 20 listopada 2011 roku, pierwszy rozdział natomiast (który zresztą jest drugą wersją pierwowzoru) na komputerze znalazł się 19 czerwca 2011 roku. 
Jak dla mnie jest to stosunkowo bardzo stary projekt. Pierwszy poważny projekt, na który zresztą poświęciłam najwięcej czasu. Łączy mnie z nim sentyment, chociaż równocześnie mam odnośnie niego mieszane uczucia.
Właściwie jeśli chodzi o materiał, kontynuowanie go nie powinno stanowić większego problemu. Opracowywałam go długo, i mam dużo notatek odnośnie tego projektu. Bardziej chodzi o motywację, i, przede wszystkim, nie wiem, czy po tak długim czasie, podczas którego mój styl i wyobraźnia ukształtowały się w innych wydaje mi się kierunkach, uda mi się odtworzyć atmosferę Primavery.
Ciągnąć, nie ciągnąć, modyfikować, zostawić?

Primavera Part V - Special

Obudziło mnie nucenie. Piosenką na dziś zostało Do You Love Me według Matta Duska.
Otworzyłem oczy i spojrzałem w bok. Dave siedział na parapecie i gapił się w okno. Właśnie doszedł do swojej ulubionej części piosenki. Teraz się zatnie i będzie w kółko śpiewał ten sam fragment, aż mu się nie znudzi.
-Jaką dzisiaj mamy rocznicę?- spytałem zaspanym głosem.
-Szczególną.
Spojrzałem na Dave’ a z lekkim zdziwieniem.
-No dobra, ale czego to rocznica?
Dave spojrzał na mnie z uśmiechem z dodatkiem politowania. Dziwne…
-Wybacz braciszku.- podszedł do mnie i poczochrał mnie po głowie.- Za młody jesteś.
To było dopiero zadziwiające.
-Jak to: jesteś za młody? – podniosłem się.
-Normalnie.- Dave wyszedł z pokoju
-Dave!- zawołałem za nim poirytowany. Wygrzebałem się z łóżka.
Dogoniłem go w kuchni.
-Znowu traktujesz mnie jak dzieciaka! Mam 15 lat! I nie pij z gwintu!
Spojrzał na mnie zatrzymując się w połowie gestu przechylenia otwartej butelki. Wyjąłem z szafki kubek i postawiłem na blacie. Wziąłem od niego butelkę i nalałem z niej do kubka. Zakręciłem butelkę. Dave teatralnie przewrócił oczami.
-Wrażliwiec.- dał mi kuksańca w bok.
-Po prostu cywilizowani ludzie tak nie piją.- mruknąłem. Wróciłem do zasadniczego tematu.- Co to za rocznica?
Grając na zwłokę zaczął pić. Duszkiem. Wyraźnie mnie prowokował…
W końcu oderwał się od kubka.
-Ja lecę.- rzucił i ruszył do wyjścia.
-Dave!- usłyszałem jak zamknęły się drzwi.
Zabuzowało we mnie. Ruszyłem do pokoju Bel’ a. Zapukałem.
-Wchodź, Drago.
Wszedłem.
-Skąd wiedziałeś że to ja?
Bel spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem. Właśnie się golił.
-Dave nigdy nie zadał sobie trudu pukanie do mojego pokoju. Zawsze wchodzi z marszu.- wytarł twarz ręcznikiem, i spojrzał na mnie uważnie.
-O co chodzi?
Przestąpiłem z nogi na nogę. Zawsze mnie jakoś onieśmiela. Ma zwyczaj lustrowania ludzi wzrokiem i zgadywania na podstawie ich ciała o co im mniej więcej chodzi.
-Dave dziwnie się zachowuje…
-A jakaś rocznica, co?- spytał z westchnieniem.
-Nom. Tylko że nie chce mi powiedzieć jaka to rocznica.
-O to chodzi..- uśmiechnął się. Zamyślił się- którego dzisiaj mamy?
-13 października…- podsunąłem z nadzieją.
Myślał trochę, po czym prychnął rozbawiony, i spojrzał na mnie z szerokim uśmiechem.
-A dlaczego Dave nie chciał ci powiedzieć jaka to rocznica?
-Stwierdził że jestem za młody.- żachnąłem się.
Bel uśmiechnął się szerzej.
-Skoro on tak twierdzi.- próbował się nie roześmiać. Widziałem to!
-No weź.- żachnąłem się. – Powiedz.
Podszedł i przeszedł obok mnie.
-Wybacz, młody.- z coraz większym trudem powstrzymywał śmiech.
-Bel!
Ale mówiłem już tylko do węża który spojrzał na mnie jeszcze dziwnie, i wypełzł przez otwór dla kota w drzwiach.
Rozdrażniony stałem jeszcze wpatrując się w drzwi. Wściekły ubrałem się, i trzaskając drzwiami również wyszedłem. Będąc już na dole klatki schodowej, wróciłem na górę i zamknąłem drzwi na klucz.

Tylko ja to robiłem. Oni nigdy nie mieli przy sobie kluczy. Postanowiłem wrócić bardzo, bardzo późno.



Kręciłem się po mieście.  Jakoś doszedłem do czarnego skrzyżowania. Chyba miałem nadzieję ją spotkać.
Cheza. Ja muszę…
-Draguś! – usłyszałem za plecami.
 Odwróciłem się i uśmiechnąłem.
-Cześć Kity. – schyliłem się i pozwoliłem wejść dziewczynce na plecy. Rosie wziąłem na ręce.
-Masz coś dla nas, Draguś?
-Niestety…- zacząłem przepraszająco.
-Na szczęście.- powiedziała Jess przekrzywiając głowę.
-Jak to: na szczęście?- obruszyła się Kity.
-Jak to?- powtórzyła Rosie.
-Doskonale wiecie.- Jess zwróciła się do mnie.- U Emme zjadły już o wiele za dużo. Po za tym, Kity ma karę.
Wykrzywiłem głowę tak, żeby móc spojrzeć na dziewczynkę.
-Co zrobiłaś, co Kity?
Kity postanowiła postawić na sprawdzoną strategię.
-Ja nic…- powiedziała niewinnym głosikiem przytulając się do mojej głowy.- Przecież ja nigdy nic nie robię.
-Też prawda.- Jess uśmiechnęła się ironicznie.
-W sensie nic złego.- zamruczała Kity z lekką irytacją.  Postawiłem Rosie na ziemi, a Kity po chwili do niej dołączyła. Jess  przejęła inicjatywę.
-No, biegnijcie.
Rosie zaczęła zabawę w gonito. Dziewczynki  ze śmiechem pobiegły przed siebie.
-To co przeskrobała?
Jess chwilę milczała.
-Przyjaźnię się z Emme od paru lat. Zależy mi na tej przyjaźni. Ale równie mocno zależy mi na przyjaźni z wami. –uśmiechnęła się do mnie. Zrobiło mi się trochę cieplej…- Głównie dlatego, że już się z wami zżyłam. Po za tym wiesz jak to się zaczęło.
-Dave…-wtrąciłem.
Kiwnęła w zamyśleniu głową.
-Pamiętam jak bardzo była szczęśliwa. Jak bardzo obydwoje byli szczęśliwi.- zamyśliła się- Emme tyle dla mnie zrobiła. Chce żeby innym było jak najlepiej, i  bardzo dobrze doradza. Ale… tak bardzo gubi się we własnym życiu…
Westchnęła.
-Ciągle sobie wmawia, że go nienawidzi…- potrząsnęła głową- W każdym razie… Gdyby się dowiedziała że z wami trzymam… Wiesz- spojrzała na mnie.
-Posądziłaby cię o trzymanie z nami… na froncie?
Wolno pokiwała głową.
Zamyśliłem się.
-Emme jest głupia.- stwierdziłem w zamyśleniu.
Jess obruszyła się.
-Drago…!
-Czekaj, czekaj- uspokoiłem ją. Spojrzała na mnie z oczekiwaniem.
-Chodzi mi o to- ciągnąłem- Czy ona widzi, że to co robi rażąco świadczy o czymś zupełnie odwrotnym niż nienawiść?
Nadal patrzyła na mnie z oczekiwaniem.
-W końcu, gdybym ja był na jej miejscu, i był do głębi przekonany o tym, że nienawidzę jakiegoś faceta mieszkającego tutaj… Wyprowadziłbym się. Przynajmniej na jakiś czas.
-Chociaż z drugiej strony, mogłoby być to odczytane jako znak, że nadal jej zależy, i że wyjeżdżając chce leczyć rany.- powiedziała Jess.
Kiwnąłem głową.
-Fakt…- spojrzałem na Jess z lekkim niesmakiem.- Zupełnie niepotrzebnie sobie utrudniacie życie. Nie łatwiej by jej było się zdecydować, czy kiedy go zobaczy następnym razem, to czy się z nim pogodzi, czy go zabije? Bo tak to ona ciągle kończy tak jakoś pomiędzy!
Jess pokręciła głową rozbawiona.
-Jest jeszcze sprawa jej dumy. Po za tym, wiesz… Dave też jest jakiś niezdecydowany w działaniu.
Uniosłem pytająco brwi. Rozwinęła myśl.
-No wiesz… Wczoraj przyszedł za Chezą pod dom Emme. Postąpił zupełnie odwrotnie niż powinien zachować się chłopak chcący odzyskać dziewczynę. Zamiast ją jakoś ugłaskać…
-Próbował ją pocałować?
-W sumie… W pewnym momencie na to wyglądało… Ale właśnie wtedy wszystko spieprzył…
-Jasne. Spanikował.
Jess spojrzała na mnie z lekkim zdziwieniem.
-Szczerze tak myślałem. Ciągle mówi, że ona go kocha, ciągle jest jej pewien, ale gdzieś w środku czuje, że to wcale nie jest takie pewne. Spanikował w ostatniej chwili, bo wystraszył się, że jednak go odepchnie. Wolał się ‘przygotować’.
 Jess patrzyła na mnie z lekkim podziwem.
-Zamieniasz się w mojego ojca, co?
Obruszyłem się.
-Nie, niby dlaczego…?- przypomniało mi się.- Właśnie Jess. Wiesz może jaką Dave i Emme mają dzisiaj rocznicę?
Zamyśliła się, po czym uśmiechnęła się.
-Tak…- powiedziała ostrożnie-A co?
-No- zawahałem się- Dave mi nie chce powiedzieć.
Roześmiała się
-Dlaczego?
Zachmurzyłem się
-Nieważne- odburknąłem.- Powiedz, proszę.
-Wybacz Drago.- roześmiała się znowu.- Chciałabym, żebyś usłyszał to z jego ust.- Roześmiała się jeszcze głośniej.
Żachnąłem się i poszedłem w drugą stronę.
O co im chodzi z tą rocznicą?



Im dłużej się zastanawiałem tym bardziej mnie to gnębiło. Dlaczego nikt mi nie chcą powiedzieć o co chodzi?!
Wtedy zobaczyłem ją. Szła naprzeciwko. Emme. Świetnie…
Założyłem okulary i postanowiłem przeżyć.
Zignorowała mnie.
Odetchnąłem kiedy nagle znowu we mnie zabuzowało. Sprawę z tego , jak idiotycznie się zachowałem, zdałem sobie dopiero później.
-Emme- zawołałem ją odwracając się. Przystanęła i niechętnie odwróciła głowę.
-Masz jakiś problem?- spytała lodowatym głosem.
-Tak.- O rany…
Odpowiedź ją najwidoczniej zaskoczyła. Odwróciła się do mnie.
-Czego wy, do cholery, macie dzisiaj rocznicę?!
Wyglądała na mocno zaskoczoną.
-Wy w sensie… kto…?
Musiałem przyznać, że po raz pierwszy zrozumiałem, dlaczego Dave uważa, że Emme potrafi być słodka.
-No…- zrobiłem nieokreślony ruch ręką.- Wy. Ty i Dave. Czego macie dzisiaj rocznicę?
Emme patrzyła na mnie nierozumiejącym wzrokiem. Nagle ją tknęło. Przestała być słodka.
-Bo co?
W tej chwili oprzytomniałem. Teraz ja się zmieszałem.
-No bo… To znaczy… Ja…- spuściłem wzrok- On mi nie chce powiedzieć….
Czułem jej spojrzenie. Po chwili odwróciła się. Ale zamiast ruszyć przed siebie, stała.  W końcu poszła. A ja patrzyłem za nią z szeroko otwartymi oczami, wmurowany w ziemię.
I przez coś takiego miałem zrujnowany cały dzień? TEGO mi nie chcieli powiedzieć?
Poczułem jak na moje ramię spada coś ciężkiego.
-Co tam Młody?
Spojrzałem na Dave’ a spode łba.
-Słyszałem że strasznie cierpiałeś przez brak wiedzy? To co- pochylił się- jestem gotów uchylić rąbka tajemnicy.
Strząsnąłem z ramienia jego rękę.
-Te Drago!- zawołał za mną ze zdziwieniem- Co ci?
-Zabije cię!- co za palant! I na coś takiego miałem niby być ‘za młody’?
Taką rocznicę to ja *bip*, kur….!



Młody najwyraźniej był wkurzony. Poszedłem za nim.
Weszliśmy do naszej kamienicy. Drago z rozdrażnieniem próbował trafić kluczem w dziurkę. Westchnąłem, podszedłem do niego i odebrałem mu klucz.
-No, kariery wśród dziewczyn to ty nie zrobisz jak nie umiesz trafić
Spojrzał na mnie podejrzliwie.
-O co ci chodzi?- burknął. Poczochrałem go po głowie i otworzyłem drzwi.
-Nic dziwnego, za młody jesteś.- spojrzał na mnie nieprzyjemnym wzrokiem. Uśmiechnąłem się. 
Prychnął.
-Tak samo jak na tą waszą rocznicę?- uniósł brwi, ale wszedł.
Bel odetchnął. Spojrzał na Drago.
Ten ciągnął dalej.
-Ta rocznica jest bzdurna! Rocznica sprawdzania materaca?? Co to w ogóle jest?
Spojrzałem na Bel’ a. Równocześnie się wyszczerzyliśmy.
-Wiesz co Drago?- nachyliłem się do brata.- Gdybyś nie był za młody to byś zrozumiał co w tej rocznicy jest takiego…- szukałem odpowiedniego słowa.
-Ciekawego?- wspomógł mnie Bel.
-Tak, chyba można to tak określić.- ponownie się wyszczerzyliśmy.
-Sprawdzanie materaca? Ciekawe?- spytał powątpiewająco Drago.
-Może być nawet bardzo ciekawe, uwierz.- nachyliłem się do jego ucha- Zależy w jaki sposób go sprawdzasz.
-Jaśniej?
Westchnąłem.
-Drago, jak myślisz? Co mogłem robić z Emme na materacu?- jaśniej chyba się nie da, prawda?
Wystarczyło. Sądząc po odcieniu czerwieni na twarzy Drago, chyba zrozumiał.
-Widzisz?- powiedziałem prostując się- Mówiłem, że jesteś za młody.
Drago spojrzał na mnie ze złością.
-Wcale, że nie jestem za młody!
-Tak? –uniosłem kpiąco brew. – Czyli co, szykujesz się do występu w roli papryki?
Spaprykowiał jeszcze bardziej. Odwrócił się gwałtownie i ruszył ku oknie, za którym umieszczone były schody prowadzące na dach.
Westchnąłem. Odwróciłem się do Bel’ a.
-Musiałeś mu mówić?
Bel spojrzał na mnie z uwagą.
-Ja mu nie powiedziałem.
 Staliśmy chwilę bez ruchu.
-Jess? – zaproponowałem.
Znowu chwilę postaliśmy.
-Drago?- krzyknąłem
Drago właśnie zamykał okno. Wstawił do pokoju głowę.
-Co?- burknął.
-Właściwie kto ci powiedział o tej  rocznicy?- spytałem.
Drago zrobił zmieszaną minę
-Znajoma…- mruknął.
-Znajoma?- powtórzyłem- Znajoma czyli kto?
Głowa Drago dołączyła do tego samego otoczenia co reszta jego ciała. Chwycił okno.
-Emme.- mruknął i gwałtownie zamknął okno.
Zamurowało mnie.
Bel podszedł do mnie i pomachał mi ręką przed twarzą.
-To kto mu w końcu powiedział?-  spytał patrząc na okno.
-Mówi…- przełknąłem ślinę i postarałem się jak najlepiej zmobilizować szare komórki.
-Mówi… że to Emme.
-Co Emme?
Spojrzałem na niego.
-Emme… powiedziała mu nazwę naszej dzisiejszej rocznicy.
ZNOWU staliśmy bez ruchu.
Nareszcie do mnie doszło. Uśmiechnąłem się szeroko.
-Mówiłem.- powiedziałem – Mówiłem!
 

Po spotkaniu z Drago coś mnie zaciągnęło z powrotem do domu. Chwilowo zapomniałam o Luce. I Chezie.
Gdy weszłam do domu od razu skierowałam swoje kroki do pokoju Luki.
Kazałam jej wyrzucić wszystkie rzeczy związane z Davem. Wiem że i tak tego nie zrobiła.
Stałam chwilę w drzwiach jej pokoju. W końcu weszłam. Zajrzałam pod jej łóżko.  Wyjęłam znajdujące się pod nim pudełko po butach.
Otworzyłam wieko. Nie zwracałam uwagi na wszystkie te rzeczy które się w nim znajdowały. Musiałabym na nią później nakrzyczeć.
Zdjęcie znalazłam na samym dnie. Było w przezroczystej folijce. Wyjęłam je i patrzyłam na nie przez dłuższą chwilę. Zacisnęłam zęby.
Zamknęłam wieczko pudełka i wsunęłam je z powrotem pod łóżko.
Poszłam do salonu i usiadłam na kanapie. Patrzyłam na zdjęcie.
Wszystkie zdjęcia na których był Dave spaliłam. Wiedziałam że Luka wzięła jedno. Pozwoliłam jej na to. Był jedną z niewielu osób które Luka lubiła. Zwłaszcza, że wybrała to na którym był tylko on.
Rocznica sprawdzania materaca. Co za bzdurna nazwa.
Uśmiechnęłam się.
Jednak od razu się skarciłam.
Podeszłam do okna ze zdjęciem ręku. Pogrążyłam się w myślach.
Z rozmyślania wyrwał mnie łomot za plecami. Odwróciłam się gwałtownie.
Drzwi były otwarte, a na ziemi leżała Cheza na której z kolei leżała Luka. Wsunęłam zdjęcie do tylnej kieszeni spodni. Westchnęłam. Myślałam że sama Luka to kara za wszystkie moje grzechy. A tu jeszcze dali mi Cheze. Ja chyba będę świętą. Uśmiechnęłam się do nich. No, to zacznijmy od góry.
-Luka, zejdź z Chezy. Cheza, nie czyść podłogi, dobrze? – spojrzałam na drzwi- A następnym razem wlatujcie do domu…- zastanowiłam się- ostrożniej. Jeszcze sobie coś zrobicie.- westchnęłam.
Luka wstała.
-Co tam masz Emme?
Zauważyła? Eh, co za czepialskie dziecko…
-Nic.- odwrócić uwagę.- Chcecie coś do picia?
Obie chętnie przystały na moją propozycję.
Kiedy piły spojrzałam jeszcze na zdjęcie.
Zawsze wiedziałam, że związek z Davem był czymś zbyt pięknym żeby mógł być prawdziwy. Gdybym wiedziała to wcześniej… Nie cierpiałabym tak teraz.
Prawda?

Primavera Part IV

Po powrocie do domu Luka została położona w łóżku Emme, a sama Emme została przy niej, wyrzucając wszystkich innych za drzwi. Mike siedział w salonie rozsiewając wokół aurę melancholii, Jake zaniechał próbom wyrwania go z nastroju, i bawił się z Kity i Rosie, a Jess opatrywała Chezie rękę.
                Do salonu wszedł Seb. Obrzucił pokój bystrym spojrzeniem, i zwrócił na siebie uwagę otoczenia opuszczając na ziemie trzy średniej wielkości, wypchane torby którymi jeszcze przed chwilą był objuczony. Mike spojrzał na torby ze zmarszczonym czołem.
-To nasze torby?- spytał lekko nieprzytomnie.
                Seb skinął głową.
-Tak, nie było was, więc pomyślałem, że lepiej będzie was też spakować.- spojrzał na Jake ‘a i westchnął- Jakbyście mieli zrobić to sami, to pewnie byśmy tu jeszcze przesiedzieli z trzy dni…
                Jake zareagował, spojrzał na Seb ‘a, na leżące walizki i palnął się w czoło.
-Łe, faktycznie! Dzisiaj mieliśmy wyjechać!- rozszerzył oczy i poderwał się na równe nogi- Seb, która godzina?!
-Spokojnie…-Seb wyciągnął ręce w uspokajającym geście. Na Jake ‘a podziałało to błyskawicznie, i z powrotem rozsiadł się na puszystym dywanie- Chociaż w sumie powinniśmy już wychodzić…
-Już teraz? – Mike podniósł się na ramieniu- Ale Luka się jeszcze nie obudziła…- zaczerwienił się lekko.
-Nie ma sensu na nią czekać, Mike- Emme oparła się o framugę- Na razie nic nie wskazuje na to żeby miała szybko się obudzić. Po za tym, ona nie lubi pożegnań.- Emme na chwilę zamyśliła się.
-Emme- odezwała się przepraszająco Jess- Myślę że my też już będziemy się zbierać.
Emme skinęła głową.
Rosie podeszła do Jess i pociągnęła za nogawkę jej spodni.
-Wyjeżdżamy?-  spytała smutno patrząc w górę wielkimi oczami.
Jess popatrzyła na nią z czułością, i z lekko przepraszającym uśmiechem przyklękła przy dziewczynce i pogładziła po włosach.
-Niestety.
Kity oparła się o kolano dziewczyny.
-Ale my naprawdę nie chcemy stąd wyjeżdżać, Jess…
Jess uśmiechnęła się do niej
- Szczerze mówiąc, ja też nie chcę- powiedziała przepraszająco.- Ale musimy.
-Dlaczego?  Emmuś ma duży dom.
 Jess przekrzywiła lekko głowę.
-A babcia i Rob?
Kity zastanowiła się.
-A oni nie mogą też tu przyjechać?
-Niestety- Jess wstała z westchnieniem.- Pójdę was spakować
Kity spojrzała na dziewczynę z nagłym zainteresowaniem.
-Nie, nie. Nie przemęczaj się. Same się spakujemy.- zerwała się na równe nogi i pobiegła do pokoju dziewczynek. Rosie jak najszybciej podreptała za nią.
Jess popatrzyła za nimi z czułym uśmiechem, po czym nachyliła się do Emme
-Najlepiej jeśli was tu nie będzie jak wrócą.
Emme skinęła głową. Spojrzała na Chezę.
-Chodź Cheza.- dziewczyna nie poruszyła się. Emme lekko zmarszczyła brwi.- Cheza.- blondynka ponownie nie zareagowała.
Emme podeszła do niej i zaniepokojona zajrzała jej w twarz.
-Cheza, coś się stało?
Cheza drgnęła i spojrzała na Emme nieprzytomnym wzrokiem. Emme zaniepokoiła się mocniej
-Ręka cię boli?
Cheza zamrugała oczami. Nim dała odpowiedź minęło parę sekund.
-Nie…Nie dlaczego…?
Emme spojrzała na Jess. Ta, również zaniepokojona również nachyliła się nad Chezą. Ta patrzyła na nie przez chwilę jakby nic nie rozumiejąc, po czym odwróciła wzrok ku oknu.
Emme i Jess popatrzyły po sobie.
-Emmuś, jestem głooodna… - rozległ się zaspany głos za nimi. Emme odwróciła się.
-Luka…- powiedziała z ulgą na widok rudowłosej.- Obudziłaś się. Jak dobrze…
Luka podeszła do nich przecierając oczy rękawem. Po chwili dość mocno rozwarła szczęki, w obezwładniającym ziewnięciu. Pociągnęła Emme za rękaw.
-Głodna- wymruczała.
Emme spojrzała na Chezę, i znowu na Lukę.
-Luka, może zjesz coś na mieście?
Oczy rudej lekko rozbłysły.
-Nie wolno mi…
Emme westchnęła-
-Tym razem zrobię wyjątek.
Luka wyraźnie już się rozbudziła.
-Mogę już teraz? Od razu?
Emme skinęła z wahaniem głową.
-Ale –zaznaczyła - weźmiesz ze sobą Chezę, dobrze?
Luka z werwą kiwnęła głową.
Emme sięgnęła do kieszeni i wyciągnęła banknot. Pomachała nim przed twarzą Luki.
-TEGO będzie pilnować Cheza, jasne?
Luka z niegasnącą energią pokiwała głową.
Emme westchnęła z rezygnacją. Podeszła do Chezy.
-Cheza, słyszysz mnie?
Dziewczyna jakby troszeńkę się ożywiła. Odwróciła twarz w stronę Emme.
-Słyszę.- powiedziała z satysfakcją.
-Pójdziesz z Luką do miasta, dobrze? Na śniadanie. Rozumiesz?
Dziewczyna skinęła lekko głową.
-Tu- Emme podniosła do jej oczu banknot- tu masz pieniądze, jasne?
-Yhym.
Gdzie je włożysz tak, żeby ich nie zgubić?
Blondynka namyśliła się. Spojrzała na Emme.
-Mam specjalne etui na drobne pieniądze.
Emme przez chwilę czuła się zbita z tropu. Uśmiechnęła się lekko.
-Masz je przy sobie?
-W torbie.
-Przyniesiesz je?
Cheza wstała i poszła do pokoju.  Kiedy wróciła do saloniku, Luka już ze zniecierpliwieniem kręciła się przy drzwiach.
Emme spojrzała na dziewczyny. Westchnęła
-Uważajcie na siebie, dobrze? Żadnego rozmawiania z obcymi, wchodzenia na jezdnię, ani…
Luka przerwała jej.
-Emmuś, możemy już?
Emme spojrzała na nią jakby z zaniepokojeniem, po czym uśmiechnęła się leciuteńko, i skinęła głową.
-Idźcie.
Kiedy za dziewczynami zamknęły się drzwi, Emme stała jeszcze dłuższą chwilę w jednym miejscu. Jess podeszła do niej i położyła jej rękę na ramieniu .
-Nie martw się, nic im nie będzie.
Emme zmarszczyła czoło zmartwiona.
-Luki nigdzie nie powinno się puszczać samej. Zwłaszcza po  tym co stało się rano…
Jess zacisnęła rękę na ramieniu dziewczyny.
-Przestań. Po za tym wiesz, że Dave nie pozwoli żeby cokolwiek stało się Luce. Zawsze ją lubił.
Emme spojrzała na nią ze złością.
-Właśnie dlatego nie chcę żeby Luka chodziła po mieście sama. Bo ON tam jest.- powiedziała szorstko. Spojrzała w ziemię.
Czarny szczeniak patrzył na nią wielkimi oczami. Emme przyklękła przy nim.
-Aria – powiedziała do kota- Idź za nimi dobrze? Nie pozwól żeby coś im się stało. A jeśli spotkają Dave’ a…- urwała zbierając myśli. Zamknęła oczy.- Po prostu dopilnuj żeby go nie spotkały.
Aria wpatrywała się w nią wielkimi oczami, i mogło się wydawać, że szczeniak uśmiecha się. Po tym wybiegł na czterech czarnych łapkach przez drzwi.
Emme zmarszczyła brwi.

-Mam na dzieję że wrócą szybko…



Mike westchnął. Seb spojrzał na niego z niepokojem. Jake zaśmiał się.
-Tylko sobie nie podetnij żył, kochasiu.- rzucił.
Mike spojrzał na szatyna z poirytowaniem.
-Uważaj, bo podetnę tobie…
Jake spojrzał na niego z uśmiechem.
-Humorek wraca, co?
-Spadaj.
Mike był chłopakiem o dość nerwowym i wybuchowym charakterze. Przy tym był nieśmiały. Charakter Jake go wkurzał.
Jake był najstarszy z trzech chłopaków. I przewagę dwóch lat bezwstydnie wykorzystywał w każdej sytuacji.
Seb spojrzał po kumplach po czym zrezygnowany opuścił wzrok na ziemię. Wieczne sprzeczki Jake i Mike’ a wykańczały go psychicznie. Miał tyle rozumu żeby nie wtrącać się pomiędzy nich. Kiedy ci dwaj kłócili się kto ma pozmywać naczynia, Seb zakasał rękawy i po prostu zmywał.
Ta. W przypadku takich rzeczy jak sprzątanie i ogólnie prace domowe, Seb słuchał delikatniejszej strony natury. Ale kiedy chodziło o to kto będzie oglądać jaki program w telewizji, odzywał się w nim ten sam nerwus co w Miku. Wyjmował chłopakom kabel z kontaktu, wyjmował baterię z pilota, a przy tym robił im awanturę po której byli cicho do końca dnia.
Seb często miał ochotę po prostu rzucić ich wszystkich gdzieś, i odejść. Ale wiedział że nie mógłby tego zrobić. Mimo wszystko, Mike był jego bratem bliźniakiem, a Jake pomógł im się jakoś odnaleźć po ucieczce z tamtego domu. Szkoda tylko że pomagał im w tak impertynencki sposób.
Gdy, wykorzystując to, że Rosie i Kity zainteresowały się Jess, wypchnął dwójkę razem z bagażami na zewnątrz, czuł, że Mike jest strasznie nieszczęśliwy. Seb osobiście również był nieszczęśliwy. Gdy byli u Emme, to ona brała na głowę całe zajmowanie się nimi.
Gdy pociąg zatrzymał się, chłopaki wyszły na parking, a tam zobaczyły swojego protektora, każdy pomyślał o czymś innym. Mike znowu pomyślał o uśmiechu Luki, Seb o powrocie do piekła, a Jake, przekrzywiwszy głowę , układał już plan jak urozmaicić sobie popołudnie.



Luka szła przed siebie, od czasu do czasu patrząc w tył na Chezę. Ciekawe swoją drogą, skąd jest ta dziewczyna. I czy coś potrafi. Jak na razie dostarczyła trochę zabawy. Po za tym musiała jej pilnować. To ona miała pieniądze.
Nagle zobaczyła to czego szukała. Piccolo. Nazwa restauracji w której ostatnio była z Emme. Podobało jej się tam.
Stanęła pod drzwiami i spojrzała wyczekująco na blondynkę. Przekrzywiła głowę z lekkim zniecierpliwieniem.
-Pośpiesz się.- rzuciła. Blondynka spojrzała na nią lekko nieprzytomnie, po czym przyspieszyła kroku. Weszły do pomieszczenia. Zaraz za nimi do środka wdreptał czarny szczeniak.
Luka, zauważywszy go, rozpromieniła się.
-Aria- zaczepiła psa- Też jesteś głodna?
Kot spojrzał na dziewczynę z lekkim politowaniem, po czym  z godnością odwróciła się do niej tyłem i położyła się pod jednym ze stołów.
Nie było tu zbyt wiele ludzi. Właściwie, oprócz personelu były tylko one dwie.
Luka entuzjastycznie zwróciła się do nie entuzjastycznej kasjerki.
-Dwa razy spaghetti poproszę.
-Dziesiątka.
Luka zwróciła się do Chezy.
-Dziesiątka.
Cheza skinęła głową i sięgnęła do kieszeni. Potem do drugiej kieszeni. Spojrzała na Luke.
-Chyba nie mam.
Kasjerka wskazała drzwi.
-Wyjazd- warknęła.
-Nie proszę pani.- uprzejmie zaczęła Luka- To jest wyjście, nie wyjazd.
Kasjerka spojrzała na nią wściekle.
-Pyskujesz smarkulo? Wynocha .- syknęła.- A następnym razem jak was tu zobaczę to..
-To co, proszę pani?- odezwał się niski głos za plecami dziewczyn. Obie odwróciły się. Luce rozbłysły oczy.
-Dave! Co tam?
Chłopak spojrzał na nią z uśmiechem.
-A, nie narzekam. A co u ciebie, wiewióreczko?
Luka uśmiechnęła się szerzej.
-Też dobrze.
Dave wskazał dziewczyną, że mają usiąść, i spojrzał na kasjerkę.
-Przepraszam, przerwałem pani.- powiedział z lekkością w której dało się wychwycić nutkę groźby.- Co chciała pani powiedzieć?
Kasjerka zarumieniła się, otworzyła usta, zamknęła je, uczyniła nieokreślony ruch ręką, i zarumieniła się jeszcze mocniej.
Dave nachylił się nad ladą, tak że odległość pomiędzy twarzą jego a kasjerki mogła zostać określona jako niepokojąca. Kasjerka niespokojnie poruszyła się. Chłopak przez chwilę patrzył na nią bez ruchu, po czym odezwał się, głębokim, niskim głosem.
-Co chciałaś powiedzieć, skarbie?
Dziewczyna znieruchomiała i patrzyła w jego oczy jak zahipnotyzowana. Przełknęła ślinę.
-Ja… Nic nie chciałam powiedzieć.
Chłopak jeszcze bardziej przybliżył swoją twarz do jej twarzy.
-Na pewno?- mruknął, chwytając ją lekko pod brodę.
-Tak…- dziewczyna zadrżała.- Na pewno…
Dave przejechał nosem po jej policzku, po czym przybliżył usta do jej ucha.
- Na twoim miejscu- szepnął, a potem powoli mówił coraz głośniej.- Nie byłbym taki nie miły w stosunku do swoich klientów. Czy to dla ciebie jasne?
Kasjerka kilka razy skinęła głową.
Dave puścił jej brodę i odepchnąwszy się od lady powrócił na  cywilizowane miejsce przyjmowania klientów.
-Cztery razy spaghetti, poproszę.- powiedział miękko, po czym jego twarz przybrała wyniosły wyraz nie znoszący sprzeciwu.- Tylko szybko, skarbie.
Kasjerka ruszyła z podwójną energią.
Dave popatrzył jeszcze chwilę, po czym przysiadł się do dziewcząt przy stole. Gdy usiadł zauważył kota leżącego pod ławką i wpatrującego się w niego z uwagą.
-Aria.- uśmiechnął się złośliwie- Przysiądziesz się, czy też idziesz napyskować swojej pani, że stawiam jej podopiecznym jedzenie?
Aria wpatrywała się w niego jeszcze przez chwilę bez ruchu, po czym podniosła się na cztery łapy, przeciągnęła, wyszła spod stołu…
W chwilę później na miejscu gdzie jeszcze przed chwilą stał kot, stała (na dwóch nogach) czarnowłosa dziewczyna. Emanowało od niej poczuciem wyższości i pewnością siebie.
-To zależy od ciebie, Dave.- powiedziała cichym, zimnym głosem patrząc chłopakowi w oczy.
Dave prychnął.
-Nie powinnaś być bardziej lojalna swojej ‘pani’?
Dziewczyna uśmiechnęła się przekrzywiając głowę.
-Próbujesz zmienić temat?
Dave spojrzał na nią z ledwo widoczną niechęcią.
Dziewczynie lekko zabłysły oczy. Podeszła do chłopaka, i nachyliła się nad jego uchem.
-Ona uważa że cię nienawidzi, a ja nie mam zamiaru jej przekonywać do tego żeby zmieniła zdanie.- przytuliła policzek do jego głowy.-  Nie rozumiem dlaczego nadal uważasz że wam się ułoży. Po za tym… -zniżyła głos- co takiego ona ma, czego nie mam ja, co?
-Na pewno nie umiesz obejść się smakiem.
Dziewczyna roześmiała się.
-O to chodzi?- ugryzła go lekko w ucho.- kręcą cię dziewczyny, które mają cię głęboko gdzieś?
Dave bez słowa wstał, wytarł usta serwetką, spojrzał na Chezę i Lukę, uśmiechnął się do nich przepraszająco, sięgnął pod czarną kamizelkę…
W następnej chwili Aria odbiła się od przeciwległej ściany i ciężko upadła na podłogę.
Cheza spojrzała na chłopaka zaskoczona. 



Dave trzymał w dłoniach cudo używane przez xv wiecznych japońskich ninja jako broń- nunchako. Dwie metalowe pałki połączone krótkim łańcuchem.
Dave schylił się do Arii, chwycił ją za koszulkę i przyciągnął dziewczynę do siebie. Spojrzał jej prosto w twarz.
-Spróbuj się do mnie przystawiać jeszcze raz…- pogładził ją po policzku- to ta twoja twarzyczka już taka śliczna nie będzie.
Puścił ją, odwrócił się do drzwi i wyszedł.
Wybiegłam za nim.
-Dave.- chwyciłam go za rękaw. Usłyszałam. Jego myśli były wściekłe i pełne żalu.
-Nie martw się.- powiedziałam do niego. Spojrzał na mnie ze zdziwieniem, po czym uśmiechnął się. Jego myśli troszeńkę się uspokoiły. Przekrzywił głowę.
-Chcesz się ze mną przejść?
Uśmiechnęłam się. Skinęłam głową. Dave uśmiechnął się szerzej, po czym szarmancko podał mi ramię.
Szliśmy nic nie mówiąc. Przysłuchiwałam się jego myślom. Szukałam… pewnej rzeczy. W końcu spojrzałam na niego ze zniecierpliwieniem.
-Dave?- spojrzał na mnie.- Nie słyszę dlaczego Emme jest na ciebie zła.
Chłopak patrzył na mnie przez chwilę skupieniu. Nagle go olśniło.
-Ty… słyszysz moje myśli?
-Dlaczego miałabym nie słyszeć?
Spojrzał na mnie ze zdziwieniem, po czym roześmiał się lekko.
-Widać że nie zdajesz sobie do końca sprawy z niezwykłości tej umiejętności.
-Niezwykłości…?
-no wiesz, ja na przykład nie słyszę twoich myśli. I w sumie oprócz ciebie nie znam nikogo kto by to potrafił.
Spojrzałam na niego ze zdziwieniem.
-Naprawdę?
Roześmiał się znowu. Spojrzał na mnie w zamyśleniu.
-Pokażę ci coś.
Odsunął się lekko, uniósł ręce na wysokość głowy i pomachał palcami.
-Tu mam ręce, widzisz?
Skinęłam głową. Nagle poczułam jak coś łaskocze mnie po ręce. Spojrzałam na nią zaintrygowana. Uśmiechnęłam się lekko. Łaskotki :P.
Spojrzałam na Dave’ a. Stał w identycznej pozycji.
-Tu mam ręce.- powiedział z miną niewiniątka. Spojrzałam jeszcze raz na moją rękę i potarłam ją zaciekawiona.
-Dave podszedł do mnie.
-A teraz pokaże ci jeszcze coś.- pociągnął mnie za rękę w stronę ulicy. Dłonią wskazał lampiony rozwieszone nad wejściem do chińskiej restauracji po drugiej stronie ulicy.
-Widzisz je? –spytał. Skinęłam głową. – Są zgaszone. Nie swiecą się.- ponownie skinęłam głową. Faktycznie nie świeciły się.
-Teraz spójrz na ten czerwony lampion pośrodku.- Odszukałam go wzrokiem – Widzisz?- po raz trzeci skinęłam głową.
Nagle wnętrze lampionu rozświetliło się.  Po chwili buchnęło i wśród iskier światło w lampionie  zgasło.
-Wybuchło- stwierdziłam cicho.
-Wybuchło.- potwierdził Dave jakby z lekką satysfakcją.
Spojrzałam na niego.
Nagle w jednej chwili, w ciągu sekundy, wokół jego ciała zatańczyło miliony iskierek.  Włosy na chwilę stanęły mu dęba. Spojrzał na mnie z uśmiechem. Zakręcił w miejscu o 180 stopni, i ruszył przed siebie.
Stałam chwilę patrząc za nim, po czym podbiegłam do niego.
Spojrzał na mnie z szerokim uśmiechem samozadowolenia.
-Tak też potrafi niewiele osób.
Patrzyłam na niego zafascynowana.
-Jesteśmy czymś w rodzaju… super bohaterów?- spytałam. Prychnął śmiechem. Lekko popukał palcem w moje czoło.
-Za dużo komiksów. I telewizji.- westchnął.- Nie określiłbym nas mianem ‘super bohaterów’.- ostatnie dwa słowa wypowiedział z lekką wzgardą.-Spojrzał na mnie w zadumie.- Napotkałaś ostatnio na kogoś kto…-zawahał się- też jest…takim ‘super bohaterem’? Jak my?
Zastanowiłam się.
-Inaczej- odetchnął zbierając myśli.- Zdarzyło się coś…Od wczorajszego dnia…Coś co określiłabyś jako… coś niezwykłego?
Pomyślałam o gadającej czaszce z koszulki Seb’ a. Potem o dziwnym zachowaniu Luki. A potem… zastanowiła mnie pewna sytuacja…
Powiedziałam o Sebie i Luce. -To z Luką to … inna sprawa. – zastanowił się- Kiedy indziej ci to wyjaśnię. A to z tą czaszką… -zamyślił się.
Ponownie skupiłam się nad męczącą mnie sytuacja. To było wtedy, przy fontannie. Olśniło mnie.
-Ta woda nie miała prawa zalać Mike’ a…- powiedziałam cicho.
Dave wyrwał się z zamyślenia. Spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem.
-Dobrze. A kto tam jeszcze był.
Zastanowiłam się.
-Luka. I Sebcio. Mike… -olśniło mnie- i Jake. To o niego nam chodzi?
Dave z uśmiechem pokiwał głową.
-A Emme?
Zamyśliłam się.
-Nie…- powiedziałam z wahaniem- ona chyba nic niezwykłego nie zrobiła…
Dave znowu lekko się zamyślił.
-W sumie racja, po Emme raczej tego nie widać na co dzień…- pokręcił głową. Spojrzał na mnie ponownie- Powiedz, Cheza, jaka jest data twoich urodzin?
Przekrzywiłam głowę z zaciekawieniem.
-21 kwietnia. A co?
-Wiesz co oznacza ten dzień w astronomii?
Zastanowiłam się.
-Pierwszy dzień wiosny?
Skinął głową z uśmiechem.
-Emme urodziła się 22 grudnia, pierwszy dzień zimy. Jake- 23 sierpnia, czyli pierwszy dzień panowania Panny. Znaku zodiaku.- Uśmiechnął się szerzej.- A ja urodziłam się 22 czerwca. Pierwszy dzień Znaku Raka.
Pokiwałam w zamyśleniu głową.
-I wszyscy potrafimy coś niezwykłego.
Spojrzałam na niego.
-Czy to ma coś wspólnego z tym znakiem?- zatoczyłam kółko na koszulce w miejscu odzwierciedlającym położenie czarno- białego kółka.
Dave skinął głową. Odchylił prawą stronę kamizelki. Na prawej piersi widniało czarno- białe kółko. Przyjrzałam mu się bliżej. Po obu stronach kółka wystawało po jednym rakowym szczypcu.
Odsunęłam się w zamyśleniu.
-Ale co takiego umie Emme?
-Emme widzi.
-Widzi?
-Na tej podobnej zasadzie na jakiej ty słyszysz. Ma wyostrzony zmysł wzroku.
-Ale przecież ona ma jedno oko ciągle zasłonięte!
 W tej chwili Dave lekko zesztywniał.
Nachylił się do mnie, i chwycił mnie za rękę.
-Lepiej będzie jak już stąd pójdziemy.- szepnął. Rozejrzałam się. Zobaczyłam ją.
Mercy nie zauważyła nas.
                Dave już nic nie mówiąc zaprowadził mnie pod dom Emme.
-A, Cheza.- spojrzał w stronę domu i podrapał się lekko po głowie.- Wiesz, lepiej będzie, jeśli w ogóle nie wspomnisz Emme o naszym spotkaniu.
Przekrzywiłam głowę.
-A Luka i Aria?
Uśmiechnął się i mrugnął do mnie.
-Dla Luki spotkanie ze mną to coś tak zwyczajnego, że nawet nie warto o tym wspominać. A Aria…- Jego twarz skrzywiła się nieco- Przemilczy nasze spotkanie. Emme by jej dała popalić gdyby się dowiedziała, że się do mnie przystawiała.- westchnął i uśmiechnął się do domu.- Emme jest taką straszną zazdrośnicą…
Przekrzywiłam głowę. Chyba go polubiłam.



Uchyliłam drzwi stanęłam w nich. Emme stała przy oknie, zakrytą stroną twarzy do mnie. Westchnęła. W ręku trzymała coś płaskiego. Jakby zdjęcie….
Nagle od tyłu coś mnie popchnęło. Wleciałam do środka i upadłam brzuchem na podłogę.  Coś ciężkiego na mnie spadło.
Emme  drgnęła i odwróciła się gwałtownie. Spojrzała na mnie i to coś ciężkiego. Szybko wsunęła to… jakby zdjęcie do tylnej kieszeni spodni. Westchnęła i uśmiechnęła się lekko.
-Luka, zejdź z Chezy. Cheza, nie czyść podłogi, dobrze? A następnym razem wlatujcie do domu… ostrożniej. Jeszcze sobie coś zrobicie…
Luka wstała.
-Co tam masz Emme?
Ona też zauważyła zdjęcie.
Emme udała że o niczym nie wie.
-Nic. Chcecie coś do picia?
Wyraźnie chciała nas przekupić!
Ale w sumie nie miałam nic przeciwko czemuś dobremu do picia. Luka też nie.

Primavera Part III

Obudziłam się wcześnie.
                Leżałam przez chwilę bez ruchu. Spojrzałam na łóżko obok. Widziałam tylko tył głowy Luki.
Sięgnęłam po komórkę. 7.23. Śniadanie miało być o 9.00.
                Postanowiłam jeszcze trochę pospać.
                7.24. Nie udało się. Mój nieusłuchany organizm zgłosił protest pragnąc pozbyć się nagromadzonej od wczoraj porcji energii.
                Nagle wpadłam na jeden z tych genialnych pomysłów, które dla bohaterów książek przygodowych zawsze kończą się jakimś ważnym spotkaniem z jakąś kluczową postacią która potem pomoże i tylko dzięki niej książka skończy się happy Endem.. No, ale ja nie jestem bohaterką jakiejś durnowatej przygodówki (od autorki: Uważaj co mówisz, wiem gdzie mieszkasz!)
                Odrzuciłam kołdrę i cichutko wyszłam z łóżka. Wzięłam ręcznik, jakieś ciuszki, i poszłam umyć się do łazienki na korytarzu.
                Wróciłam do pokoju, odwiesiłam ręcznik, ułożyłam pidżamkę, usłałam łóżko, chwyciłam telefon i wyszłam. Na spacerek po mieście.
                Postanowiłam się przejść wczorajszą trasą, do stacji i z powrotem. To powinno wystarczająco zaspokoić potrzeby mojego organizmu..
                Do stacji dotarłam bez trudu. Chwilę się pokręciłam na ulicy z ławeczkami, gdzie wczoraj spotkałam tamtą dziewczynę z dziwną fryzurą, która wskazała mi drogę do szkoły, oraz przestrogi dotyczące nie schodzenie nigdzie na pierwszym skrzyżowaniu i nie zaczepianiu nikogo w czarnej kamizelce, a w mojej głowie krystalizował się pomysł na dodatkowe umilenie sobie nudnego poranka. Swoje kroki skierowałam ku pierwszemu skrzyżowaniu, z dodatkową nadzieją  spotkania przy okazji kogoś w czarnej kamizelce.
                Ciekawe swoją drogą dlaczego tamta blondynka ich widocznie nie lubi… Może nie lubi czarnych ubrań…? Więc pewnie z Mikiem by się nie zaprzyjaźniła…
                Tak więc na skrzyżowaniu wybrałam zakręt w lewo. Ulica którą szłam nie różniła się jakoś specjalnie od innych tutejszych ulic. Nie było tu także nikogo w czarnym okryciu wierzchnim. Szkoda…
                Lekko rozczarowana, postanowiłam jeszcze przejść się jedną z bocznych, wąskich uliczek w ramach rekompensaty, ciekawości oraz dodatkowej rozrywki, i wtedy… odbiłam się od czegoś. A właściwie kogoś. Kogoś w czarnej kamizelce.
                Siedząc na ziemi z uniesioną głową wpatrywałam się w tego upragnionego przedstawiciela czarnych kamizelek.
                Przedstawiciel był płci męskiej, miał na sobie całkowicie czarne buty, czarne spodnie, a na nosie przeciwsłoneczne okulary w czarnych oprawkach. Jego włosy były ciemno brązowe, prawie czarne. Jego kamizelka była rozpięta i ukazywała pasek lekko opalonej skóry. Na twarzy miał wymalowane lekkie zaskoczenie. Ogólnie sprawiał miłe wrażenie, i chyba był mniej więcej w moim wieku.
                Nagle zza jego pleców wyłonił się jeszcze ktoś.
-Młody, co cię tak tutaj zastopowało, co?
                Spojrzał na mnie. Nasze spojrzenia się spotkały. Jego twarz rozszerzył wielki uśmiech.
-Cześć, księżniczko.
-Cześć, Dave.
                Zarówno wczorajszy kolega Mercy, jak i jego wąż wydali się troszeńkę zaskoczeni. Jednak zaraz potem Dave roześmiał się, po czym skłonił mi się i powiedział z zawadiackim uśmiechem
-Zaszczyt to dla mnie, że tak piękna panienka zna moje imię.
                Teraz ja się roześmiałam. Dave popatrzył na mnie, po czym spojrzał na tego drugiego i szturchnął go w bok.
-Mógłbyś okazać więcej szacunku damie, Młody. Siedzi na ziemi a ty się gapisz zamiast pomóc jej wstać. –pokręcił głową- Doprawdy, powinieneś się wstydzić.
                Młody spojrzał na niego, potem na mnie, znowu na Deva, po czym westchnął,  włożył złożone okulary do kieszeni, podszedł do mnie i schylił się lekko z wyciągniętą ręką.
                W tym momencie poczułam jak z moimi policzkami dzieją się jakieś dziwne, niepokojące rzeczy. Zrobiły się dziwnie gorące. Chłopak lekko uniósł głowę, i jakby zrobił się odrobinkę czerwony. Teraz czułam się jakby cała twarz mi płonęła. Nie wiedząc co robić chwyciłam jego rękę.
                W pierwszym momencie pomyślałam, że chciałabym tak stać do końca życia trzymając go za rękę i patrzeć w piwne oczy. W drugiej odniosłam wrażenie że lekko nachylił się w moją stronę. W trzecim coś małego ze świstem przeleciało pomiędzy naszymi twarzami. Po chwili poczułam przeszywający ból w prawej ręce, tej którą go trzymałam. 

Puściłam. 


Patrzyłem jak rękaw blondyny nasiąka krwią. Durna Mercy. Dobrze szło, a ta idiotka ją wystraszyła. Chyba jej przywalę.
Widziałem, jak Młody się prawie rozpływał patrząc na tą małą blondynę. Właściwie, powinienem go od razu ukrócić. Wczoraj rozmawiałem z Emme. Powiedziała,  że blondyna ‘należy ’ do nich. Ale mówić nikt jej nie zabrania. Mówiła też że mnie nienawidzi. Żadna z tych rzeczy jakoś nie do końca trafia mi do przekonania.
Mercy chwyciła Młodego za ramię i syknęła:
-Odbiło ci, smarku?
                Młody spojrzał na nią dziko, po czym rzucił się w jej kierunku.
-Zraniłaś ją!
                Stanąłem pomiędzy nimi, i oboje chwyciłem od tyłu za kołnierze kamizelek, odciągając ich od siebie.
-Ty- zwróciłem się do Młodego- ty się tak nie rzucaj.
                Młody nie bardzo chciał zastosować się do mojego rozkazu. Eh, ta młodzież….
                Potrząsnąłem nim.
-Powiedziałem, uspokój się, jasne? Albo Mercy za nią pobiegnie i zrobi jej jeszcze coś gorszego.- groźba raczej nie była prawdziwa, ale ważne że poskutkowała. Młody jeszcze chwilę się wściekał, ale w końcu dał za wygraną. Skupiłem się na Mercy.
-A ty…-skrzywiłem się- zdajesz sobie sprawę że być może bezpowrotnie zniszczyłaś nam szansę na zdobycie jednego z najpotężniejszych znaków?
                Mercy zamrugała oczami
-Co?!- syknęła- o czym ty bredzisz?
                Westchnąłem. Młody również patrzył na mnie nierozumiejącym spojrzeniem.
-Nieważne.- puściłem także ją- w każdym razie ty się do niej nigdy więcej nie zbliżaj, natomiast ty- podszedłem do Młodego i położyłem ręce na jego ramionach- masz ją zdobyć, rozumiesz?
                Patrzył na mnie chwilę. Skinął głową. Rozumiał że nie ma prawa się do niej przywiązywać. Z chwilą kiedy między nimi coś zaiskrzyło, dziewczyna teoretycznie należała do nas lub była martwa. Nie miała innego wyboru. Tak samo jak Emme.



Luka szła równym tempem, rozglądając się po rozciągniętych wzdłuż ulicy wystawach sklepowych, aż doszła do Czarnego skrzyżowania, gdzie ulice po prawej i lewej należały do Black Moon, zaś prosto biegła Ulica Niczyja. 
Luce przypomniał się pewien dzień. Szła sobie tak samo jak teraz, patrząc na wystawy. Nagle zobaczyła jak Emme wychodzi z prawej uliczki. Zobaczyła Luke, wzięła ją bez słowa pod ramię, i zaprowadziła do domu.
Od tamtej pory wszystko było inaczej. Emme nie puszczała Luki samej. Zabroniła kontaktów z Davem i Drago. Sama również z nimi nie rozmawiała. Luka nie do końca rozumiała dlaczego. Emme powiedziała tylko, że Dave nie jest miłym człowiekiem. A przecież to nie była prawda! Dave był zawsze bardzo miły dla Luki. Drago też.
                Luka przypomniała sobie o tym po co tu się właściwie przyszwędała tak wcześnie. Miała szukać Chezy. Tak jak reszta.
                Spojrzała w głąb ulicy na prawo. Na pierwszy rzut oka była całkowicie pusta. Luka już miała wejść w nią bardziej, kiedy usłyszała za plecami tupot nóg. Obejrzała się.
-Cheza!- krzyknęła do niej przez ulice. Blondynka spojrzała w jej stronę, i od razu, bez zatrzymywania się, ruszyła ku niej. Po przebyciu ulicy (na której na szczęście nie było zbyt dużego ruchu, ale jak wiemy, nie ma się co dziwić, szczęście głupim sprzyja.) Cheza wręcz rzuciła się na rudą, po czym przykleiła się do jej koszulki .Lekko zdziwiona Luka przyjęła ciężar bez zbędnych zahamowań (musiałaby  przecież przy tym, o zgrozo, myśleć!)po czym jedną ręką objęła ją, a drugą sięgnęła do kieszeni po urządzonko, potocznie nazywane krótkofalówką. Bez jakiegokolwiek zdziwienia stwierdziła że jest wyłączona, po czym włączyła ją.
-…ka, zgłoś się, do grzybka biustonosza. (z racji na sporą nieprzyzwoitość epitetów, którymi Emme obdarzyła swoją ukochaną przyjaciółkę, zastąpimy je czymś o…nieco innym wydźwięku.)
-No hej, Emmuś, co tam?
W krótkofalówce przez chwilę trwała cisza. Po tej, jakże urzekająco pięknej ciszy, w krótkofalówce rozległo się piekło.
-Ty dżdżownico pogańska.(niniejsza wypowiedź będzie odrobinę przerobiona z racji na nieprzyzwoite epitety) Ty zrogowaciała bombko wielkanocna. Co ty , borowik, odrzodkiewiarz?
-Oj, sorki,  krótkofalówkę zapomniałam włączyć…
-To to ja, karmel, wiem! Wcześniej się, mrówkojadzie, nie mogłaś zorientować?
-He h…
-Ty zadrzewiona pustynio małosolna. Śmiać mi się jeszcze, ciastko, będzie. Powiedz gdzie, czekolada, jesteś, a potem zacznij się, muf inka, modlić o jak najszybsze zejście, bo jak tam, zrazik, przyjdę i cię dorwę w swoje ręce, to tak ci, klawisz, wykoszę tą soloną twarzyczkę, że ci w ozdobiony puchar pójdzie.
-Hm, wiesz co? Jakoś mi się taka lekko poirytowana wydajesz…
-Blafghaarpmaauighapjg….
-Mogłabyś powtórzyć? Nie zrozumiałam….
-Nieważne. Spytam cię czysto teoretycznie, bo nie sądzę żebyś, ozdobo teczkowa, w ogóle, biedronka, pamiętała po co tam łazisz. A więc, widziałaś może  Chezę?
-Nom.
W urządzeniu ponownie zapadła głęboka cisza.
-To czemu, wężyk, za nią nie biegniesz tylko stoisz i gadasz, owłosiony yeti…?!
-A po co mam biegać? Po za tym, nawet jakbym chciała biegać, to bym nie mogła, bo ona mi bardzo skutecznie blokuje wszelką swobodę ruchu kończynami dolnymi…
-Ona czyli kto?!
-No Cheza. Trzyma mnie już od jakiegoś czasu…
(Kolejna chwila ciszy…)
-To co, komoda, nie mówisz…?!
-No, wiesz, Emmuś, tak  się rozgadałaś, że nie chciałam ci już przerywać, rzadko masz taki słowotok.
-Ty…Ty…
-Hm, no patrz, już ci minęło…
- Gdzie jesteś, żarówka jasna?
-Czarne Skrzyżowanie.
-Dlaczego…Ona…? Przecież…
-Chyba wolałam jak mówiłaś więcej, przynajmniej rozumiałam o co ci chodzi…
-Uważaj, jasne? Kieruj się w stronę mojego domu, i do Baby Jagi, nie wyłączaj, gąska, krótkofalówki!



Nadal płakałam, kiedy usłyszałam tuż obok głos Jake’ a  który przed chwilą razem z Mikiem podszedł do Luki.
-Ale zrobiłaś nam numer, Luka. Nigdzie cię nie ma, nie odzywasz się, Mike już zaczynał dostawać  jakiegoś ataku nerwicy!
-Wcale że nie, syty zaskrońcu (wymienianie epitetów będzie aktywne do końca książki ;)).
-Akurat…
-Sugerujesz coś?!
- Nie, skądże.
-Ty…
Mówię że nic nie sugeruje! Masz całkowitą rację.
-…Co?
-No co jesteś taki zdziwiony? Rzeczywiście kłamałem, przecież wcale się nie denerwowałeś.
-Właśnie.
-On był opanowany jak głaz, wiesz Luka? Właściwie to wyglądał jakby się zupełnie nie przejął tym że tak tajemniczo zniknęłaś.
-Właśnie, wcale….Co?!
-Był całkowicie obojętny, normalnie przez chwilę myślałem że chce się pojedynkować z Emme na emitowanie chłodu, wiesz, mi się chyba wydawało że on…ze zniecierpliwieniem…patrzył na zegarek…!
-Zapnij rozporek, szlachetny Rycerzu Jedai!
Teraz dobiegły mnie odgłosy szarpaniny. Odsunęłam się leciutko od Luki, żeby sobie na nich popatrzeć.
-Cheza, tu jesteś!
Dołączyła do nas Emme. Spojrzała jeszcze przelotnie na wściekłego Mika i chichoczącego Jake ‘a, po czym popatrzyła na mnie dość nieciekawym wzrokiem.
-Jeśli jeszcze raz kiedyś zdarzy ci się obudzić się szybciej ode mnie, to pod żadnym pozorem NIE- WYCHODŹ- Z- ŁÓŻKA. Jasne?
Opuściłam głowę.
-Yhym…
Emme przeniosła wzrok ze mnie na Lukę
-A ty…-urwała. Podniosłam wzrok . Emme wyglądała na zaniepokojoną.
-Luka?
Teraz chłopacy też przestali się szarpać, i obydwoje podeszli do nas.
-Co jest?-  spytał Emme Jake po czym przeniósł wzrok na Lukę.
Zrobiłam tak samo.
Luka , z lekko rozwartymi oczami, i jakby trochę przerażonym wyrazem twarzy wpatrywała się w moje ramię. Też na nie spojrzałam. W rękawie w pięciu miejscach było pięć maluteńkich dziurek , układających się w równym rządku. Wokół każdej dziurki rękaw był dziwnie ciemniejszy.
-Luka? Co się dzieje? – spytała znowu Emme.
Dolną częścią oka zarejestrowałam jakiś błysk. Spojrzałam pod nogi. Na ziemi leżały jakieś trzy błyszczące rzeczy. Przykucnęłam i podniosłam jedną z nich.
Była to najcieńsza igła jaką widziałam, a dodatkowo była ostra na obu końcach. Igiełka którą trzymałam błyszczała się tylko na jednym końcu; po za tym cała była w jakimś czerwonym płynie.
Wstałam i pokazałam Jakowi igiełkę.
-Popatrz, leżała na ziemi.
Jake omiótł tylko igiełkę przelotnym spojrzeniem,  po czym zagłębił się w próby wyrwania Luki z jej dziwnego stanu, w czym stanowczo przeszkadzał mu zaniepokojony Mike. Igiełką natomiast zainteresowała się Emme.
-Daj mi ją- wzięła igiełkę delikatnie do ręki i zmarszczyła brwi. Spojrzała w stronę uliczki naprzeciwko. –Mercy…- powiedziała w zamyśleniu.
Popatrzyła na Lukę. Znowu zmarszczyła brwi. Chwyciła mnie za ramię i odwróciła, tak że teraz ten brudny rękaw był z jej strony. Poczułam szarpnięcie także z tej drugiej strony. Byłam teraz w tej samej pozycji, kiedy brudny rękaw był od strony Luki. To ona mnie zresztą odwróciła z powrotem.
Twarz Luki była teraz…inna. Najpierw miała wyraz stanowczości, po czym jej twarz nagle wykrzywił uśmiech  którego nigdy wcześniej u niej nie widziałam, i który z całą pewnością ani trochę mi się nie podobał.
Był obleśny, taki…obłąkany. Jak u ludzi chorych psychicznie.
Emme znowu mną szarpnęła, jednak tym razem odepchnęła mnie dodatkowo do tyłu. Upadłam lekko zdziwiona. Tak samo zdziwieni byli Jake i Mike. Zdziwienie całej naszej trójki jeszcze wzrosło, kiedy Emme , z kieszeni spodni wyjęła jakiś mały podłużny przedmiot. Lekko nim szarpnęła. Rozciągnął się. Metalowy kij miał teraz może…z półtorej metra…?
Emme wyciągnęła kij przed siebie.
-Luka, nie chce cię skrzywdzić.
Luka popatrzyła na nią przelotnie, po czym jej wzrok ponownie skupił się na mnie.
Nagle jakby…się rozmazała. I nie było jej już w tym miejscu w którym powinna być. Nagle jej twarz pojawiła się bliziutko mojej. Kiedy zaczęła mówić, jej głos był…dość dziwny, jakby nie jej. Brzmiał…gardłowo, na pewno nie jak wesoły głos Luki.
-Widziałem  krew. Nie czułem  jej. Ale widziałem ją…-Ujęła moją twarz pod brodę- Dlaczego nie czuję twojej krwi, dziewczynko? Widziałem ją…
Nagle jej oczy lekko się rozszerzyły. W chwilę później zamiast jej twarzy przed oczami przeleciała mi ze świstem końcówka metalowego kija. Emme chwyciła z powrotem lecącą końcówkę kija z lekkim stęknięciem. Użyła dużo siły, a kiedy broń nie napotkała żadnej przeszkody, z dwukrotnie większą siłą powróciła do swojej nieprzygotowanej na to właścicielki.
W chwilę później zobaczyłam ciało Luki tuż za Emme.
-Za tobą…- wyrwało mi się. Emme od razu zamachnęła się do tyłu. Luka jednak znowu zniknęła. Emme wkurzyła się.
-Przestań się bawić ze mną w kota i mysz, posolony zaskrońcu!- zawarczała, rozglądając się na boki.
Podniosłam się. Nagle poczułam że coś jest za mną.
-Dlaczego nie czuję twojej krwi, dziewczynko?- usłyszałam syk tuż koło mojego ucha.
W chwilę później usłyszałam, cichutki jęk, a potem coś upadło na ziemię. Odwróciłam się.
                Ciało Luki bezwiednie leżało na ziemi. Nie miała już na twarzy tego obleśnego uśmiechu. Wyglądała jakby spała.
-Luka!- odwróciłam się z powrotem. Ku bezwiednej Luce biegł Mike. Emme trwała bez ruchu patrząc na ciało. Jake podszedł do niej, i spytał
                -O co w tym, kurde, chodzi?!
                Emme spojrzała na niego, jakby wyrwana z transu, pokręciła głową, i ponownie ‘zmniejszyła’ kij. Podeszła do mnie.
-Nic ci nie jest?- spytała z troską kładąc mi rękę na ramieniu, Pokręciłam głową. Emme popatrzyła smutno na ciało Luki.
-Ej, wszystko w porządku?- ku nam biegła Jess.
Emme popatrzyła na nią.
-Nie, nic.- spojrzała ponownie na Lukę i westchnęła-Długo będzie nieprzytomna?
-Zależy od siły jej organizmu. Powiedziałabym, że od godziny do półtorej.
-No dobra.-Emme zwróciła się do Mika- Mike, zaniesiesz ją do mojego domu?
Mike skinął głową.
-Jasne.
Jake uśmiechnął się głupkowato.
- Jasne, że jasne…-mruknął przeciągając za każdym razem ‘a’.
-Co to miało być, co?
-Nic, nic. Emme- zwrócił się do dziewczyny- ale może lepiej byłoby, gdybym to ja ją poniósł, co?
-Niby dlaczego ty miałbyś ją nosić?
-No wiesz, ja tam nie jestem pewien, czy tobie coś po głowie nie chodzi…
-O co ci chodzi?
-No wiesz, facet niesie dziewczynę na rękach…A wiesz, jakoś zawsze wydawałeś się bardzo pilny na wykładach dotyczących biologii…
-W przeciwieństwie do ciebie, ja nie mam takich zboczonych pomysłów!!!
-No już się tak nie czerwień,, stary, bo wyglądasz jak wtedy kiedy na osiemnastce Marco wypiłeś dwie zgrzewki…
-Nie wypiłem dwóch zgrzewek, tylko cztery puszki!
-Taaak? No cóż, ale to i tak wystarczyło żeby z Luką tam ten te ges…
-NIC TAKIEGO NIE BYŁO!!!
-No weź! Jak się nie będziesz dawał wkręcać to będę musiał znaleźć jakiś nowy sposób na dręczenie cię! Weź mi nie dowalaj roboty, co…?
-Co miał niby znaczyć ten tekst, CO?!!!
Coś mnie tknęło. Przystanęłam i spojrzałam na drugą stronę ulicy.
Idąca z przodu Jess odwróciła się.
-Cheza, idziesz?
Teraz odwróciła się także Emme.
-Cheza coś się stało?- spytała tym samym opanowanym głosem co zawsze. Nadal wpatrywałam w się w ulicę. Byłam ciekawa…
-Cheza?- Emme chwyciła mnie za ramię i również spojrzała na drugą stronę.
Spojrzałam na nią. Znowu zaciekawiło mnie, czy ona tym drugim okiem coś w ogóle widzi pod tymi czarnymi włosami.
-Emme?
Zwróciła ku mnie całą twarz, tak, że widziałam teraz to odkryte oko.
-Luce nic nie jest prawda?
Wpatrywała się we mnie przez chwilę, po czym wydało mi się, że lekko się uśmiechnęła. Pokręciła głową
-Spokojnie. Pośpi sobie trochę w spokoju, a jak się już obudzi będzie taka jak zawsze.
Skinęłam głową, po czym odwróciłam znowu wzrok na przeciwległą ulicę. Wydawało mi si, czy coś ciemnego się tam właśnie ruszyło…?.
Emme spojrzała na mnie z uwagą, uśmiechnęła się uspokajająco, i objęła ramieniem.
-Wszystko będzie dobrze.- Obejrzała się do tyłu, na głowę Luki zwisającą z ramienia Mike’ a.- Wszystko będzie dobrze.- powtórzyła ciszej.

Primavera Part II

Łazienka Emme miała niebieskie ściany, biały sufit, wyposażona była w to, w co powinna być wyposażona przeciętna łazienka, był w niej też prysznic, chociaż nie było wanny. Kiedy z niej wyszłam, Stworek nr1, Kity, poinformowała mnie ze skruchą, że ta łazienka jest dość mocno wybrakowana, ale była bliżej…
Zaprowadziły mnie do głównego pokoju, do którego wchodziło się bezpośrednio z dworu. Potężne drzwi wejściowe właśnie  zamykały się za Emme. Jej twarz nie za wiele wyrażała, ale wydała mi się mocno podenerwowana. Ciągle pocierała prawe ucho.
Kity popatrzyła z oczekiwaniem w stronę zamkniętego wejścia, i spytała.
-A Dave ‘a nie ma z tobą, Emme-chan?
                Emme spojrzała na nią.
-Jeśli jeszcze raz wymienicie w tym domu imię Deva, dostaniecie dożywotni zakaz wychodzenia na dwór. Jasne?
Nie oczekując na reakcję, Emme wyjęła niebieską komórkę z otwieraną klapką, wybrała numer,  i przyłożyła do ucha. Po chwili zmieniła rękę, i przyłożyła telefon do lewego ucha, a prawe potarła.
-Seb? Znajdź mi chłopaków.
Chwilę słuchała
-O, są obok ciebie? Świetnie. Mają przyjść do dom.
Kolejna chwila przerwy.
-Mają w tej chwili przyjść do domu, jasne?
Drzwi otworzyły się. Emme zajrzała przez ramię.
-No hej Emme…- Jake  lekko pomachał dziewczynie ręką, szczerząc się dość mocno.
Emme zatrzasnęła klapkę telefonu.
-Szybko wam poszło.
 Przez drzwi wszedł Mike, drugi czarny, i ruda. Mike spojrzał na mnie i zmarszczył brwi, ruda usiadła na kanapie i patrzyła na Emme z miną konspiratora, a drugi czarny patrzył na Emme z lekkim zakłopotaniem.


Emme spojrzała na szatyna z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.
-Można wiedzieć jak mogłeś ją zgubić?
Jake zrobił oburzoną minę.
-Jak to zgubiłem? Przez cały czas wiedziałem gdzie jest.
Emme podniosła brew.
-Oczywiście. – powiedziała lodowatym tonem – I na pewno wiedziałeś, kto ją tutaj eskortował.
Jake przez chwilę się zawahał, po czym kilkakrotnie skinął głową.
-Tak, oczywiście że tak.
-Cudownie.  Wiesz że twój uroczy wysłannik chciał zabrać mi ją tuż sprzed nosa?
Jake westchnął.
-To nie moja wina! Spuściłem ją z oczu na momencik, a jak odwróciłem się ponownie, to jej już nie było! Ma gorsze ADHD od Luki!
Mike spojrzał na niego groźnie
-Luka nie ma ADHD.
Jake spojrzał na niego niecierpliwie.
-Ty kochasiu się nie wtrącaj.
Mike zrobił się czerwony.
Luka wybrała sobie ten moment żeby nie wytrzymać.
-A ja widziałam przed chwilą Dave ‘a, Emme-chan!
Uwaga wszystkich skupiła się na niej.
-Dave?- Seb (drugi czarny) spojrzał pytająco na Mike ’a – Co za Dave?
Mike wrzał. Jeśli okaże się… Jeśli Luka z tym Dave ‘m…
-Spokój Romeo.- drzwi otworzyły się, wpuszczając do środka osobniczkę w sportowych ciuchach i czapce- Ona go mało obchodzi.
Kity i Rosie rzuciły się na nią radośnie, i poprzyklejały do jej nóg. Cheza spojrzała na dziewczynę z ciekawością.
-Jess- powitała dziewczynę Emme- tak a propos, wiedziałaś po kim one żebrzą o słodycze?
Dziewczyna spojrzała na nią na początku z lekkim zdziwieniem, po czym uśmiechnęła się.
-Tak myślałam, że cos musiałyście przeskrobać, skoro tak entuzjastycznie mnie witacie, chociaż wiecie że nie mam przy sobie niczego słodkiego.
Kity zrobiła skrzywdzoną minę.
-To było wyjątkowo krzywdzące, Jess. Dlaczego myślisz, że przymilamy się do ciebie tylko wtedy kiedy masz dla nas słodycze?
-Ja tak nie myślę, Kity.- Jess uklękła przed dziewczynką i poczochrała jej włosy- Ja to wiem.  Idź do Marco i poinformuj go, że masz u niego szlaban.
-Chyba ‘idźcie i poinformujcie, że macie’…?
Jess spojrzała na nią uważnie.
-‘Idź i poinformuj że masz’. TY wpadasz na genialne pomysły, więc TY dostajesz kary. Rosie tylko się ciebie słucha.-  Podniosła się- TY masz pięć dni szlabanu.- ruszyła w stronę korytarza.
Kity spojrzała za nią z lekko przestraszoną miną
-Pięć dni? Za coś takiego?
Jess przystanęła z ręką położona na klamce jakichś drzwi namyśliła się po czym odwróciła się do dziewczynki.
-Masz racje.- Kity leciutko odetchnęła- Siedem dni szlabanu.
- Cooo?! Ale…!
Drzwi za Jess zamknęły się cichutko. Kity naburmuszyła się.
-Siedem dni z Marco…
Wpadła jeszcze na pomysł i odwróciła się z nadzieją do Emme.
-Emme- chan…?
Emme spojrzała na twarz dziewczynki.
-Twój przełożony wydał ci rozkaz.
Kity nie dała za wygraną. Podeszła do czarnowłosej i chwyciła za nogawkę spodni.
-Ale ty jesteś przecież wyższa stopniem od Jess, więc możesz zmienić lub anulować jej rozkaz.
Drzwi otworzyły się ponownie. Cheza zwróciła się do Luki.
-Duży ruch dzisiaj macie, co?
Rudowłosa skinęła z uśmiechem głową.
-A czasami jest jeszcze gorzej.
Osobnik w okularach spojrzał po malowniczym zebraniu, trzasnął drzwiami, i ruszył w stronę tego samego co Jess korytarza.
Kity spojrzała błagalnie na Emme. Czarnowłosej jakby to za bardzo nie ruszyło.
-Marco- powiedziała w stronę odwróconego plecami chłopaka.- Kity ma u ciebie szlaban.
Chłopak przystanął. Po krótkiej chwili odwrócił głowę w stronę osadzonej.
-A co?- spytał napastliwie – Sama się bachorem nie może zająć?
-Nie, nie mogę.-  rozbrzmiało lodowatym tonem (którego nie powstydziłaby się nawet Emme). Odwrócił głowę, i spojrzał z irytacją w stronę jego źródła. Jess stała oparta o futrynę drzwi z wściekłą miną. – Chce żeby szlaban odbyła u ciebie.
-A ja nie chcę nadpobudliwego bachora plączącego się pod moimi nogami.
Jess zmarszczyła brwi.
- To czego nie chcesz mało mnie obchodzi.
-Tak samo jak mnie mało obchodzi to czego ty chcesz.
Jess zacisnęła zęby.
-Powiem to inaczej. Rozkazuje ci przyjąć Kity na szlaban.
-Rozkazywać to sobie możesz tamtym gówniarom. Mi co najwyżej możesz buty szorować.
 W Jess zabulgotało.
-Ty…
Chłopak nie dał jej dokończyć. Przeszedł obok niej , otworzył jakieś drzwi, a wchodząc jeszcze rzucił.
-Jesteś tak miękka, że dziwię się dlaczego te dzieciaki w ogóle cię słuchają.
Jess trzasnęła drzwiami. Marco również. W salonie zapadła cisza.
-Nie jesteście głodni?


Po dwóch trzaskach, poczułam jak zaburczało mi w brzuchu.
-Nie jesteście głodni?- spytałam w głąb salonu.
Spojrzenia automatycznie wylądowały na mnie.
-Ja jestem.- odpowiedziała radośnie ruda. – Emme zrobisz nam coś?
-Może wam coś ukręcę ? Tak, chętnie...- Emme potarła skronie. Spojrzała na Jake ‘a. Chłopak uniósł ręce w obronnym geście.
-Ja dziękuję, nie jestem głodny.
Emme spojrzała na niego ciężko. Ruszyła w stronę korytarza.
-No ja myślę.
-Wow, a teraz jeszcze myśli! Gratulujemy!
Tego głosu nie znałam. Spojrzenia innych skierowały się na drugiego czarnego, zwanego Sebem. Poszłam za ich przykładem.
Seb miał lekko wściekłą minę, i patrzył na swoją koszulkę.
-Idiota.- warknął na nią.
-Sam jesteś idiota!- odpowiedziała obrażona koszulka.
-Mógłbyś chociaż raz przeprosić, gburze.
-Już jej tak nie broń, bo pomyślę że się w niej bujasz…
-Gnojek.
-Kochaś.
-Nie no chłopcy, proszę…- Jake postanowił wtrącić się w kłótnię człowieczo- odzieżową.- Tylko się nie pobijcie.
Równocześnie rozległy się dwie opinie.
-Bardzo śmieszne.
-O, dobry pomysł, szefie! Miło jak chociaż raz w życiu powiesz coś inteligentnego.
Jake chwilę jeszcze się uśmiechał po czym dostał przebłyskiem.
                -Seb, jak można uciszyć to coś raz na zawsze?
Seb spojrzał na niego ciężko.
                -Gdybym wiedział to już dawno bym to zrobił…
                Koszulka chłopaka jakby przyssała się do jego ciała. Na jej czarnej, gładkiej powierzchni pojawił się… wizerunek czaszki… Która ewidentnie otworzyła…hm, no, usta…
-Te, uważaj, jeszcze ci się przyśnią takie koszmarne rzeczy jakich w życiu nie widziałeś!
-My nie sypiamy, Skull… Po za tym prędzej sam byś się przestraszył…-  za argumentował Seb.
-Chyba ty!
Seb westchnął. Spojrzał na mnie i zamyślił się.
-Przepraszam. – zagaił do mnie. Czaszka na chwilę zamilkła, ciekawa. –Masz może jakąś spinkę, albo cokolwiek małego?
Czaszka roześmiała się.
-Małego to masz…!- Seb.. oderwał koszulkę od ciała. Ostatnia mina czaszki wyrażała lekkie zdumienie.
-Ej!, kto ci dał prawo mnie przemieszczać, co?- dobiegł leciutko przytłumiony wrzask z okolic Sebowej klatki piersiowej. Seb spojrzał na mnie wyczekująco.  Ciekawe o co mu chodzi…
Do Seba podeszła mniejsza z dziewczynek <stworek nr2>. Pogrzebała w kieszonce czerwonej sukieneczki, i wyjęła jakiś kamyczek. Podała go Sebowi.
Seb wziął ostrożnie kamyk do ręki, i włożył go sobie pod koszulkę, przez otwór na głowę.
-Te, Seb co ty ro…?- czaszce urwało w pół słowa. Koszulka zafalowała leciutko.
Po chwili Seb wyciągnął kamyk, rozejrzał się i włożył do szuflady stolika stojącego na środku salonu. Po chwili z jej środka dobyły się wrzaski.
-Seb, w tej chwili mnie stąd wypuść, słyszysz?
Seb zamyślił się.
-Trzeba by było znaleźć coś tłumiącego dźwięki…
Mike podszedł do niego, spojrzał na stoliczek i spytał.
-To było konieczne…?
Seb spojrzał na niego z roztargnieniem.
-Co było konieczne?
Mike wskazał na wrzeszczący stolik.
-Przeklejenie Skulla na kamień i włożenie go do szuflady…
-Nie mów tego z taką miną, bo jeszcze zacznę go żałować…
-O, ucichło- zauważyła ruda pokazując stolik. Mike i Seb spojrzeli po sobie.
-Ha ha ha ha! Przechytrzyłem cię, niedorozwinięty mięśniaku! – wrzasnęła tafla szkła wprawionego w drewniany stolik.
Seb spojrzał na Mike ‘a.
-Myślisz, że on mówił do mnie?
Mike wzruszył ramionami.
-Raczej nie do Rosie…[hahahahaha…]
Nachyliłam się nad stolikiem. Na przezroczystej powierzchni widniał wizerunek czaszki, taki sam jak przed chwilą na koszulce Seb’ a. Dotknęłam jej czoła. Seb zareagował
-Ej, nie doty…
Poczułam jak coś przysysa mi się do palców. Czaszka ze stolika zniknęła, a na moich palcach pojawiła się jakaś szara maź.
-Słyszę…- szepnęłam.
-Szkoda. – odezwał się ktoś za mną.
Poczułam jak coś uderzyło mnie w głowę.
Zemdlałam.


Marco chwycił Chezę w pasie nim dziewczyna upadła na ziemie. Seb i Mike gapili się na chłopaka zdziwieni.
-Marco! – syknął Mike – Co ty, do cholery, robisz?
Okularnik nawet nie zaszczycił go spojrzeniem. Bez zbędnych ceregieli rzucił ciało dziewczyny na kanapę, wcześniej pobrawszy szarą maź z jej palców do płaskiego pojemniczka. Rzucił go w stronę Seba, (dodam że udało mu się je złapać).
-Jeśli chcecie szukać kolejnej to proszę bardzo. – rzucił - Ale ci na górze raczej nie będą tym zachwyceni.
Mike zmarszczył brwi.
-Nie rozumiem…
Marco spojrzał na niego ze zniecierpliwieniem. Westchnął.
-Ona słyszy wszystko jeśli tego chce.  Z moich obserwacji wynika, że jest wybitnie ciekawska. Zwłaszcza jeśli idzie o myśli innych.
-Nadal nie rozumiem dlaczego musiałeś pozbawić ją przytomności. Co w Skulu jest takiego czego do tego stopnia nie powinna słyszeć?
Marco spojrzał na Seba.
-Ty rozumiesz, prawda?
Patrzyli na siebie. Seb ledwo zauważalnie skinął głową.
-To by ją zniszczyło, tak?
Marco lekko uniósł kącik ust.
-Miło wiedzieć że przynajmniej jeden z was przejawia objawy inteligencji.
Mike zacisnął pięści.
-Co to niby miało znaczyć, co?
-To co miało znaczyć.- Marco powędrował do swojego pokoju.
-A. – przypomniało mu się jeszcze.- Radziłbym wam nie dawać się jej dotknąć. Wsiąka dużo informacji jak gąbka, a  jest na tyle nieinteligentna że może wypalić z jakąkolwiek informacją w najmniej oczekiwanym momencie.
-Skąd ty niby tyle wiesz?- spytał Mike.
-2 godziny badań w naturalnym środowisku.- Marco zamknął za sobą drzwi.
-Głupi ważniak. – prychnął Mike.
-Ona umarła?- przerwała sekundę ciszy zaciekawiona Luka.
Chłopacy spojrzeli na rudowłosą z lekko niedostrojonymi jeszcze do jej działań mózgami.
Równocześnie zrozumieli. Popatrzyli po sobie. Spojrzeli na Lukę. Spojrzeli na Chezę. Wpadli w panikę.


Emme weszła do pokoju pierwsza, Jake wszedł za nią, i zamknął za sobą drzwi.
Emme wskazała gestem swoje łóżko.
Jake uśmiechnął się szeroko.
-To jakaś sugestia….?- spytał.
W pięć sekund później siedział cichutko na samiutkim skraju łóżka, a guz na jego głowie spokojnie sobie rósł.
Emme przysiadła na krześle naprzeciwko.
-Mówiłeś, że to zadanie jest za proste jak na twoje standardy.
Jake żachnął się.
-Nie mówiłaś, że są tu ludzie z Half- u.- skonfrontował jadowicie. Emme spojrzała na niego uważnie.
-Nie miało ich dzisiaj tu być. Do ostatniej chwili było mówione, że dziewczyna ma przyjechać do Rzymu.  Informacje, że mam ją odebrać dostałam dopiero popołudniu.- urwała na chwilę- Nie miałam pojęcia że ten dupek tu został!- powiedziała stanowczo rumieniąc się lekko.
Jake spojrzał na dziewczynę uważnie.
Po sekundzie Emme  opanowała się.
-Nawet jeśli zostaliście zaskoczeni…- pokręciła głową- Tym bardziej nie rozumiem jak mogłeś pozwolić jej się zgubić!
Jake zaoponował.
-Nie zgubiłem jej WTEDY. Zgubiłem ją jak byliśmy przy fontannie!- urwał – To znaczy zgubiliśmy. – pauza – ONI ją zgubili…-wiadomo…- No bo byliśmy w tej fontannie, w sensie w wodzie,  i potem oboje z Mikiem byliśmy mokrzy, no nie? Wyszliśmy, Luka nas zagadała, potem Seb się przypałętał, odwracamy się a jej nie ma!- Jake przez chwilę głęboko oddychał, wymęczony potokiem słów oraz niezwykle żywą gestykulacją.
Wzrok Emme raczej nie był zbyt mu przychylny.
-Ta, zgubiliśmy ją jak tamci się pokazali…
                Emme wstała, chwyciła telefon i wybrała numer. Przyłożyła komórkę do ucha.
                Jake patrzył na to z trochę przestraszoną miną.
-Emme, chyba nie chcesz..?
-Halo?- po drugiej stronie odebrano- Diego? Zgłaszam, że Cheza Coraggio cała i zdrowa znalazła się w ‘Czarnym Kruku’.- spojrzała z uwagą na Jake’ a- Chciałabym także dodać, że twoi podopieczni … -tu zastanowiła się lekko - można powiedzieć, że odegrali kluczową rolę bezpiecznym dotarciu tu dziewczyny.- chwilę nasłuchiwała.- Rozumiem. Przekażę. Bye
                Ledwo dziewczyna się rozłączyła, Jake poderwał się i mocno objął ją ramionami.
-Zostaw mnie!
-Dzięki! Jesteś wspaniała!!
Dziewczyna odepchnęła go stanowczo.
-Nawet nie wiesz, jak tego teraz żałuje…- spojrzała na jego wniebowziętą minę- Diego stwierdził, że nie ma sensu, żebyście dłużej tu siedzieli. Wasz pociąg odjeżdża jutro o 10.00. Lepiej idź już się pakować.
-Yes, sir!- Jake żartobliwie zasalutował, i wybiegł z pokoju.
Emme postała jeszcze chwile, po czym ciężko usiadła na łóżku. Przygładziła lekko zauważalną fałdkę szpecącą równiutką powierzchnię pościeli.
-Po raz kolejny wygraliśmy…- szepnęła w zamyśleniu. Wyjrzała za okno.- Jak to jest, że mimo tych wszystkich porażek nadal tutaj jesteś..?


Jake wparował do salonu.
-Co robicie, maluchy?
                Po sekundzie przystanął i zawiesił się. Wyciągnął palec wskazujący, pokazał nim na leżącą na kanapie blondynę, i zapytał.
-Dlaczego ona tam leży?
                Mike i Seb wymienili spojrzenia i podjęli męską decyzję.
-To Marco!- stwierdzili równocześnie, oboje wskazując na korytarz za plecami szatyna.
-To przez niego!
-My nie mamy z tym nic wspólnego!
-Wziął przyszedł i walnął ją w głowę!
-Zareagować nawet nie zdołaliśmy!
-Jakuś, zrobisz mi coś do jedzonka?
Luka  najwyraźniej nie miała zbyt dobrego wyczucia chwili, poza tym, najzwyczajniej w świecie, dyskusja nie wydała jej się zbyt interesująca.
Jake popatrzył na nią, spojrzał na Mike’ a i uśmiechnął się szatańsko.
- Poproś Mikusia, on ci z wielką chęcią zrobi czegokolwiek byś nie chciała.
Mike obruszył się.
-Wcale że nie!
-Nie? – Luka spojrzała na niego kocimi oczami.
-To znaczy tak!
-Taaak?- uśmiech Jake rozciągnął się na jeszcze więcej kilometrów.
-Idź się utop!
-Niestety… Pamiętasz? Aqua  coś tam odłączył… Wody nie ma…
-W kiblu na pewno jest…
-Przepraszam?- wtrącił Seb.- Nie powinniśmy jej gdzieś przenieść? Jak Emme to zobaczy…
Wszyscy troje zobaczyli minę swojego mentora Diego, dowiadującego się o dopuszczeniu przez nich tak iście nieszlachetnego czynu.
-Nie wiem czym się martwicie.- wtrąciła Sebowa czacha.- Przecież i tak to Jake oberwie.
Komentarz Skulla został taktownie pominięty chwilą ciszy.
-Tak- zgodził się Jake- ona nie może się dowiedzieć….
Z drugiej strony, mogła to być zwyczajna ignorancja jego osoby, tfu, szkieletu.